Kazik : Oddalenie

Rock / Poland
(1995 - SP Records)
Saber mais

Letras


1. JINTRODUNGDZJA

(Instrumental)


2. POROZUMIENIE PONAD PODZIAŁAMI

To jest porozumienie ponad podziałami
Pierdzielę politykę – chcę być z wami
Lewica się z prawicą nigdy nie dogada
Ale sztuka się opiera na innych zasadach
Drugi koniec tysiąca prędkości nabiera
Niejeden się pogubi bez pomocy przyjaciela
Koniec bliski? Tak, dlaczego nie
Lecz póki co zabawmy się jeszcze weselej
Bo tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy pożyteczny i zdrowy
Tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy

To jest porozumienie ponad podziałami
Pierdzielę politykę – chcę być z wami
Pomioty komuny na winklach się gromadzą
Czego nie kumają, reagują agresją
Ja się tego nie boję, bo to kto czeka
Nie dość że krawaty, to prawie dyskoteka
Ja się tego nie boję, a wcale a wcale
Nie dość że pyry, to jeszcze metale

Bo tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy pożyteczny i zdrowy
Tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy

Ta różnica jest większa niż podstawowa
Pięćdziesiąt lat w obozie albo poza obozem
Więzień odstawiony od blokowego cyca
Reaguje na inność z mentalnością kibica
Ja się tego nie boję póki jeszcze prosto stoję
Nie dość że krawaty, to jeszcze opoje
I ty się nie boisz przecież wcale a wcale
Nie dość że pyry, to jeszcze metale

Bo tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy pożyteczny i zdrowy
Tygiel kulturowy może być tylko zdrowy
Tygiel kulturowy


3. ODDALENIE

Mam w domu szafkę, w której trzymam
Wszystkie dostępne dzieła Lenina
Wbiło mi się to – to nie kpina
Myślę o tym nawet, gdy bluzkę rozpinasz

Mam propozycję z firmy płytowej
Pięćset milionów starych złotych na głowę
Umowa leży już tutaj podarta
W Polsce umowa jest gówno warta

Mam w domu szufladę, w której trzymam
Z lewej – amfetamina, z prawej – aspiryna
Żona wczoraj biegała jak oszalała
Pomyliła się chyba i proszki pomieszała

Mam w domu koszyk, w którym trzymam
Różne rodzaje grzybów, hawanagila
Brat mojego kumpla wrócił ze Stanów
Oświecenia doznał z pomieszania gatunków

Mam w domu kredens, w którym też trzymam
Wszystkie zebrane dzieła Stalina
Lepiej jednak można by poczuć klimat
Gdyby poczytać też trochę Bucharina
Czy jak mu tam…

Mam koleżankę którą podnieca
Wtedy gdy tylko używam paleca
Na progu drzwi stoję sobie i myślę
Z palcem, czy bez, jej się dzisiaj przyśnię

Mam w rządzie ministra który, gdy mówię
Pod stołem w spodniach grzebie okrutnie
To często powoduje, że gubię wątek
Z udziałem skarbu państwa przeniosę go do spółek, hej


4. ZGREDZI

Zgredzi to są starzy, a starzy to są jarzy
Moi jarzy są ze sobą lat prawie trzydzieści
Poznali się na studiach w jakimś innym mieście
Potem ja się urodziłem, trochę w domu pobyłem
Skończyłem siedem lat, do szkoły ruszyłem
W szkole jak to w szkole – raz lepiej, raz gorzej
Jedno co wiadomo było – nie mam uzdolnień
W naukach ścisłych. Tata se wymyślił
„Politechnika będzie miejscem twym”

Bo w życiu to jest tak, że raz biorą a raz dają
Ale zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak…

Gdy skończyłem szkołę pierwszą, poszedłem do liceum
W mat-fizie przez trzy lata jak pies się męczyłem
Edukację przerwałem – przyszedł na to czas
Dziesięć lat to i tak za wiele dla każdego z nas
Aby nie iść do wojska poleżałem w szpitalu
Najpierw na Sobieskiego, sanatorium na Podhale
Skończyłem dziewiętnastkę, byłem wolny jak ptak
Tylko zgredzi byli źli, bo nie było tak chcieli

Bo w życiu to jest tak, że raz biorą a raz dają
Ale zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak…

Pojechali na wakacje, nie było co żałować
Wziąłem auto starego, bo chciałem imponować
Jednej koleżance. Z klasą była
Ale tylko w towarzystwie bogatych chodziła
Podjechałem pod klub z piskiem hamulców
Właśnie wychodziła w towarzystwie chłopców
Mnie zobaczyła, ich zostawiła
Przejechaliśmy sto metrów. Latarnia była.

Bo w życiu to jest tak, że raz biorą a raz dają
Ale zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak, raz biorą a raz dają
Zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
W życiu to jest tak, raz biorą a raz dają
Zgredzi kompletnie nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak, jak…

Nastały nowe czasy, trzeba myśleć o sobie
Zacząłem handlować – trochę tanie, trochę drogie
Trochę twarde, trochę miękkie – trzeba tyle rzeczy zrobić
Trzeba sobie czasem pomóc – to jest odpowiedź
Mama patrzy na mnie i zwykle zaczyna:
„Coś ty źle wyglądasz, pewnie pijesz heroinę
I wąchasz hasz, ale ty mnie nie oszukasz!”
Patrzę i milczę – to wystarczy za komentarz

Bo w życiu to jest tak, że raz biorą a raz dają
Ale zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak…

Interes się rozwija. Przyjechałem do mamusi
Mamo poznaj, to są właśnie kontrahenci z Białorusi
Czterech chłopa, mama coraz bardziej biała
Oczy otwarte, szybko oddychała
Ale głosu z siebie wydobyć nie mogła
Tata wszedł do przedpokoju, zaraz pobladł
A interes co zrobię przyniesie majątek
Jadę tam z nimi i wracam w piątek

Bo w życiu to jest tak, raz biorą, raz dają
A zgredzi to kompletnie nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak, raz biorą, raz dają
Zgredzi to kompletnie nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak, raz biorą , raz dają
Zgredzi to kompletnie już nic nie kumają
W życiu to jest tak, raz biorą, raz dają
Zgredzi kompletnie już nic nie kumają
Bo w życiu to jest tak, że raz biorą a raz dają
Ale zgredzi to kompletnie już nic nie kumają


5. ŁYSY JEDZIE DO MOSKWY

To jest normalne, że nie gadasz z bandytami
Nie zapraszasz ich do domu, nie odwiedzasz ich sam
Kto z kim przestaje, takim się staje
Na długo to w każdej jednej głowie zostaje
Myślę, że jest w tym coś żenującego
Odwiedzać gospodarza dzieci mordującego
W imię imperialnych bredni, to pomysł nieprzedni
Nie tłumaczy tego święto, ani dzień powszedni
Gdy na wsie góralskie bomby spadają
Jedyna ich wina, że tam właśnie mieszkają
Gdy swoją ręką ścisnąć rękę zakrwawioną
Musowo się zabrudzi, tak już to jest zrobione
Nie będzie inaczej – zapytaj na Kaukazie
Co o tej rocznicy tam się sądzi w takim razie
Uśmiechnięte facjaty w imię zwycięstwa
Armia gdzie indziej okazuje męstwo

Łysy jedzie do Moskwy

To jest normalne, że się brzydzę przemocą
Zarówno tą małą, pod mym blokiem nocą
Jak i wielką, w imię pseudoszczytnych racji
Cicho, nie psuj nastroju przy kolacji
Ten kraj potężny, jego step wielki
Nie pojmiesz go rozumem choćbyś myślał wieki
Przy stole wyściełano podczas picia wódki
Rozkaz natarcia dla stłumienia rebelii
Nie pierwszy raz i nie ostatni jak sądzę
Świata tego konstrukcja się na tym zasadza
Produkować broń, to na tym świecie
Jest pierwszy, najlepszy i największy interes
Wielu by straciło, gdyby się uspokoiło
Na wschodzie i zachodzie wszystko by ucichło
A życie tych czy owych? Przecież to drobnostka
To wszystko jest przecież wliczone w koszta

Łysy jedzie do Moskwy

Bardzo to niesmaczne, że i cała ta afera
Kto ma jechać, a kto nie, rozmiary przybiera
Ale sedno sprawy nie w nagrodzie Nobla
Ale w nowych pięciu latach – czyli na poklask
Bo to jest normalne, ze nie gadasz z bandytami
Sam nie jedzie, lecz wiernymi ministrami
Czas chce uprzyjemnić i jedyne co złe
Że Łysy też do Moskwy pojechać chce
Sentymenty lat niedawnych – co się działo niedawno
W stoczni to było życie – się piło, się jadło
To se ne vrati, ale chociaż tymczasem
Pojechać i przypomnieć sobie stare dobre czasy
Chociaż te co są teraz – nie ma co narzekać
Ma się władzę i pochodne jej, nie trzeba uciekać
Jak Erich Honecker, chociaż też miał szczęście
Ludzie mówią, że to w nieszczęściu szczęście

Łysy jedzie do Moskwy


6. NA KAŻDY TEMAT

Kiedy zakładam twoje rękawiczki
Unoszę się lekko, jak gdyby na ulicy
To co widzę dookoła, raźne, wesołe
Taki jestem od dziecka, nie tylko od wczoraj

Ubieram się i noszę te twoje biustonosze
Twoje buty na szpilkach, mówiłem ci to
Moje preferencje to być kobietą

Założyłem perukę chowaną na dnie skrzyni
Spódnicę pachnącą włosami twymi
Wyszedłem tak ubrany do sklepu na dole
Nie poznał mnie sąsiad, ten z blizną na czole

Ubieram się i noszę te twoje biustonosze
Twoje buty na szpilkach, mówiłem ci to
Moje preferencje to być kobietą

W nocnym klubie tańczyłem całą noc do rana
Wielu na mnie patrzyło – ja potem zlany
Trochę się zapomniałem – ktoś zdziwił się drwiąco
Gdy w kiblu zobaczył – sikam na stojąco

Ubieram się i noszę te twoje biustonosze
Twoje buty na szpilkach, mówiłem ci to
Moje preferencje to być kobietą

Kiedy zakładam twoje rękawiczki
Przed mrokiem wieczornym coraz liczniej
Nocne zmory wychodzą na rajdy po mieście
Śpisz – ja jestem sobą wreszcie

Ubieram się i noszę te twoje biustonosze
Twoje buty na szpilkach, mówiłem ci to
Moje preferencje to być kobietą

Ubieram się i noszę te twoje biustonosze
Twoje buty na szpilkach, mówiłem ci to
Moje preferencje to być kobietą


7. BŁAGAM WAS

Na polu pod miastem znaleziono dwa trupy
Ludzie mówią, że to były jakieś ruskie porachunki
Nieprawda – wiem to na pewno
Widziałem dokładnie, jak to wszystko się stało
Podjechały dwa auta, podwarszawskie rejestracje
Wysiedli z nich faceci, którzy mają swoje racje
Poparte siłą piąchy. Tak sobie wyobrażam
Otworzyli bagażniki – już do tematu wracam
W obydwu bagażnikach były jakieś chłopaki
Wyciągnęli ich szybko za kołnierz kurtki
Skąd to wszystko wiem? Mówię przecież, że widziałem
Za tym drzewem, tu stałem bo się tutaj odlewałem
Prowadzili ich po polu jakieś dwieście metrów
Jeden był spokojny, nie patrzył na oprawców
Swoich. Drugi jednak zaczął nagle głośno krzyczeć
Na kolana padł: – Błagam was, darujcie mi życie

Podnieśli go za włosy, dostał trzy czy cztery razy
Struga krwi pojawiła się na jego twarzy
Stałem jak zastygnięty za tym obszczanym drzewem
I modliłem się, i wzroku też oderwać nie mogłem
Najpierw zginął ten mniejszy, ten co błagał o życie
Strzelili mu prosto w głowę, znaczy w potylicę
No i wtedy ten większy zaczął wymiotować
Zginął zgięty wpół, zarzygany do połowy
Leżeli w błocie teraz razem, jeden obok drugiego
Dla pewności zbójcy, bum, strzelili do każdego
Jeszcze po dwa razy. Potem się odwrócili
I spokojnie do tych swoich samochodów wrócili
Jeden z nich był jednak na coś strasznie wkurwiony
Wymachiwał rewolwerem, w który był uzbrojony
Taa, pojąłem po minucie, że zabrudził sobie spodnie
I był zły. Modliłem się – nie patrzcie w moją stronę

Odjechali niezadługo, debatując w którą stronę
Mają jechać. Czy w tą co przedtem, czy w inną zupełnie
To znaczy przeciwległą. Już plątały mi się myśli
Ze strachu zapomniałem o zaszczanych nogawkach
I gdy auta zniknęły, to dopiero po chwili
Jakiejś bardzo długiej odsunąłem się dalej
I szybko biec zacząłem jeszcze w inną stronę
Gdyby mnie dostrzegli, to dni moje policzone
Ja pierdykam! Nie chcę myśleć, co widziałem
Co się stało na polu, gdy za drzewem szczałem
Na polu za miastem znaleziono dwa trupy
Ludzie mówią, że to były jakieś ruskie porachunki


8. ZARAZA

Niosę torby do domu, nie przeszkadzam nikomu
Nie chcę się narażać. W mieście zaraza.

Lekarze się zjechali, księża porozgrzeszali
Napawa ich odrazą. W mieście zaraza

Burmistrz jest z ZChN-u, za komuny w więzieniu
A nie chce się narażać. W mieście zaraza.

Wszyscy duzi i mali razem zachorowali
Makabra w szpitalach. Zaraza się nie oddala

Wojewoda komunista trzymał z bankami blisko
Lecz pomogło niewiele. Zaraził się w niedzielę.

Szef gangsterów z przedmieścia zastrzelił dziada teścia
A już dziś trzymał gardła. Zaraza dopadła.

Biegną jak otępiali. Złodziei powypuszczali.
Całego więzienia straże zjadła zaraza.

Przedsiębiorca z Berlina chciał się wykupić, otrzymać
Miejsce dla zdrowych. Smutna zaraza nieprzekupna

Wszyscy duzi i mali razem zachorowali
Makabra w szpitalach. Zaraza się nie oddala

Na boku kompan z młotem chce uciec samolotem
Niewielu to zatrważa. W mieście zaraza

Złożyli tu swoje kości, niesmotria klasa możności
Nie będę się powtarzać. W mieście zaraza

Wszyscy duzi i mali razem zachorowali
Makabra w szpitalach. Zaraza się nie oddala


9. CZY WY NAS MACIE ZA IDIOTÓW

Czy to jest tak, że mądrzy rządzą głupimi
Czy tylko głupi rządzą tak samo głupimi

Ta ustawa jest niedobra, bo nie ma w niej mowy
Od procencie naliczanym od wartości podstawowej
Pan, panie pośle już chyba słyszy o co chodzi
Ten hałas obok pana ludzkie pojęcie przechodzi

Na fundusze z podatników dajmy na to dwieście
No a sobie za fatygę, no przynajmniej trzydzieści
Podkomisji pierdzieć w krzesła, numer taki to a taki
A za miesiąc ogłosimy posiedzenia wyniki

A nad stołem prezydialnym niech powieszą krzyż, dwa krzyże!
Protestuję! – w mym imieniu ja optuję za Stalinem
Zbiorowisko naszych kumpli wyda dzisiaj sześć koncesji
Jak nie da żyć normalnie, zarobić trzeba więcej

Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!

Czy to jest tak, że silni rządzą słabymi
Czy tylko słabi rządzą tak samo słabymi

Będzie wiosna, będzie pobór, będzie branka na chłopa
Badania pokazują, że lud naszą armię kocha
Zamkniemy kotów w szafce, przykopiemy buciorami
Gdy wyjdą, to w nagrodę hol oczyszczą szczoteczkami

Kiedy byłem na komisji, to komendant stwierdził wreszcie:
- Społeczeństwo teraz z wojskiem, inne czasy, Staszewski
Padnij!, Powstań!, w błocie, śniegu, w latrynie, w kantynie
Wojsko robi z dzieci mężczyzn, bez niego przyjdzie zginąć

Kapelan na kazaniu tak ogłosił wszem i wobec:
- Na pytanie twoje chłopcze to jest właśnie odpowiedź
Nie proś o zastępczą służbę, by w szpitalu chorym pomóc,
Ucz się na zajęciach, jak ich sprawniej można dobić.

Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!
Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!

Czy to jest tak, że dobrzy rządzą złymi,
Czy tylko źli rządzą tak samo złymi.

Proszę księdza, miałem zgłosić się tu dziś na jedenastą
Wpłacić kilkaset tysięcy – nie mogłem wczoraj zasnąć
Po tym, co ksiądz powiedział, że nie dozna rozgrzeszenia
Ten co pincet nie dorzuci, dla kościoła odnowienia

Nowej izby mieszkalnej, gwardiana, katechety
Organisty, proboszcza. Ja przychodzę tutaj z tym
Tam w lombardzie swój rower zostawiłem i sprzedałem
I nic nie myślałem, zaraz tutaj przyleciałem

Tylko jeszcze się zapytam o rzecz, która mnie nurtuje
Czemu drugie przykazanie tak się dziwnie różnicuje
Inne jest tu, w Katechizmie, ale inne w Piśmie Świętym
Te obrazów co dotyczy – niech ksiądz powie, bo ja nie wiem

Mam trzydzieści lat z okładem – głupi jestem tak jak byłem
No bo jeśli bałwochwalstwo, to co o obrazach myśleć
Tych co wiszą po kościołach, na ten przykład proszę kogo
Nie ma rzeczy na tym świecie co ukryte być nie mogą

Czy wy nas macie za idiotów?
Tak, tak!


10. NIE LUBIĘ JUŻ POLSKI

Kolejna zima, a śniegu ni ma
Ja tego nie mogę wytrzymać
Gdy byłem młodszy, byłem bardziej beztroski
Nie lubię już Polski!
Kolejna wiosna wasza, nie nasza
Oleksy, Kwaśniewski – rządząca klasa
A orzeł tyle, że dostał koronę
Korona zdobi komunę!

Kolejne lato, sopocka plaża
Sopocka plaża syfem zaraża
A w sierpniu pogonią się znowu stada
Święto muzyki to zdrada!

Kolejna jesień – syfiasta, nie złota
W ciągłym mroku chlupie jebana hołota
O dwadzieścia siedem godzin, drogi kolego
Dzień krótszy od najdłuższego

Kolejny koncert, czego byśmy nie grali
- Polska! – ryczy pół sali
Gdy byłem młodszy, byłem bardziej beztroski
Nie lubię już Polski!


11. PRAWO JAZDY

Ściśnięty w tramwaju ponad wszelką miarę
Z przygniecioną nogą grubej baby ciężarem
Tak co dnia. To się wreszcie zdobyłem
Kurs prawa jazdy szybko ukończyłem
Na placu manewrowym stoją kije wśród publiki
A w garażach mechanicy cofają liczniki
Kierownik w okularach siwy się przechadza
I swoim pracownikom dorobić nie przeszkadza

Prawo jazdy!

Dzień dobry, nazywam się tak i tak i tak
Mam przyjemność z państwem egzamin przeprowadzać
Ale lepiej jest jednak od razu zapłacić
Bo w sumie kto nie płaci, ten tylko czas swój traci
Znam tu wszystkich egzaminatorów na Bema
Przekupnych, nieprzekupnych, ale nieprzekupnych nie ma
To listopad. Wszyscy założyli ciepłe swetry
Źle stanąłeś, za blisko cztery milimetry

Prawo jazdy!

Na placu manewrowym trochę słońca promieniami
Ogrzani w nerwach częstują się fajkami
Patrzę, widzę – ta laska ubrana modnie
Ponownie musi przyjść tu za trzy tygodnie
Dokładnie, precyzyjnie, tego wymagamy
Z lewej do prawej, i tyłem zajeżdżamy
Ogólnie kobitki mają większe szanse
Poocierać się można w czasie jazdy miastem

Prawo jazdy!

Co za praca cholerna tak przez życie całe
Gapić się, czy ktoś równo jedzie fiatem małym
Dlatego pod wieczór trzeba dodać gazu
Z mechanikiem pół litry da się zrobić w garażu
Tu masz cztery nazwiska – trzy są do oblania
Lecz ten czwarty już wcześniej załatwił by zdawać
Za to co mi zapłacił, kupię sobie w kratę spodnie
W urzędzie dzielnicowym proszę być za dwa tygodnie
Dwa tygodnie!

Prawo jazdy!


12. BARTON FINK

Siedzę w tym hotelu tydzień. Nie wiem, co się dzieje
Czy to sen, czy jawa? Czasem się do siebie śmieję
Czasem dół mam okrutny – zmieniają się nastroje
W dzień się czuję bezpiecznie, raczej w nocy się boję

Kartka czysta przede mną w nos mi świeci
A ten Żyd w wytwórni coraz bardziej niecierpliwy
Na stos resztek pod stołem gromada
Siedzę, palę, bekam, piję – w pojedynkę wypada

Barton Fink siedział tyle i nie pisał nic
Barton Fink pochodził… z Nowego Jorku

Cisza, półmrok mglisty, powietrze staje
Na zegarze, który bracia ustawili w tym pokoju
Ciągle inna godzina. Ale ten kwas trzyma
Patrzy na mnie kartka białymi oczyma

Barton Fink siedział tyle i nie pisał nic
Barton Fink był… z Nowego Jorku

Na widowni osób dwieście, może dwieście czterdzieści
Na dobrą sprawę może się więcej zmieścić
Inna godzina, czas się mocno trzyma
Czy to sen, czy jawa? To są prawa kina
I nie tylko kina

Barton Fink siedział tyle i nie pisał nic
Barton Fink wyjechał… z Nowego Jorku


13. TU NIE BĘDZIE PRZEKLINANIA

Jasne niebo, jasne włosy, oczy takie a nie inne
Mam zmysł rozpoznania. Tu nie będzie przeklinania!
Kocham cię, nie inaczej, czuję tak nie inaczej
Dalej tłumy do prania . Tu nie będzie przeklinania!
Mój wydawca złodziejem, od wczoraj – dobrodziejem
Zmiany od czucia zarania. Tu nie będzie przeklinania!
Terry Jones, Michael Palin, teatr Wierszalin
Geniusze porozrzucani. Tu nie będzie przeklinania!

Mamy świat swój stały, mamy świat swój cały
W mniejszości jest miłość orężem, żoną i mężem…
Wężem...
Mamy świat swój stały, mamy świat swój cały
W mniejszości jest miłość orężem, żoną i mężem…
Wężem...

Jasne niebo, jasne włosy, oczy takie a nie inne
Mam zmysł rozpoznania. Tu nie będzie przeklinania!
Kocham cię, nie inaczej, czuję tak nie inaczej
Dalej tłumy do prania . Tu nie będzie przeklinania!
Mój wydawca złodziejem, od wczoraj – dobrodziejem
Zmiany od czucia zarania. Tu nie będzie przeklinania!
Terry Jones, Michael Palin, teatr Wierszalin
Geniusze porozrzucani. Tu nie będzie przeklinania!

Mamy świat swój stały, mamy świat swój cały
W mniejszości jest miłość orężem, żoną i mężem…
Wężem...
Mamy świat swój stały, mamy świat swój cały
W mniejszości jest miłość orężem, żoną i mężem…
Wężem...


14. KOMISARIAT 63 BROOKLYN

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!
Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Jeden synek, imię – Igor, raz dostał wezwanie
Jego pech, że akurat stał przy telefonie
I słuchawkę podniósł – tego się nie robi
Podnosi się dopiero, gdy się słyszy kto dzwoni
A więc tak: usłyszał, że powinien przyjechać
Na sześćdziesiąty trzeci, bo go chcą tam przesłuchać
Założył wrotki – tak poruszać się lubił
Nie wiedząc o tym, w swoją ostatnią drogę ruszył
Gdy dojechał, gady go posadzili
Na krześle, przed biurkiem, z lampą oznajmili
Że jest podejrzany o zabójstwo, rabunek
Cztery inne rzeczy. Imię Igor miał ten synek.

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Nie wyjdziesz stąd, Polaczku wepchnięty do celi
Jego niefart był, że był tam jedynym białym
Dzwonił do swej mamy, by mu buty przyniosła
Bo we wrotkach w areszcie funkcjonować nie można
Jako biały miał w tej celi totalnie przejebane
Ruchali go w dupę Murzyni nad ranem
Portoryki w nocy, albo było odwrotnie
Gdy już go skatowali, to leżał na betonie
W dzień dzwonił, głos się łamał, ale mówił, że nie pęknie
Że wszystko wytrzyma, do wyjścia dociągnie
Ale wyjścia nie było, tylko razu pewnego
Znaleziono go powieszonego

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Jeszcze jeden dzień wstecz zapowiadał, że się nie da
Że wytrzyma, skoro mama na kaucję nie ma
Ale zeznał najważniejszy z Portoryków w celi:
- Don Pedro się powiesił, kiedy wszyscy spali
Czarni przytaknęli na to wszystko milcząco
Sierżant zanotował znudzony na stojąco
Jeden synek, imię – Igor, żył dziewiętnaście lat
Ale ponoć twardy był, z pieca chleb jadł
Niejednego, jak się mówi. Było trochę hałasu
Demonstracje środowiska zorganizowały z czasem
Setka ludzi przyszła, mieli swoje powody
Nie puścił was burmistrz, kurwa, nawet pod schody!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Krew leci, krew!
Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Krew leci, krew!

Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Ukryjcie swoje dzieci!
Komisariat sześćdziesiąty trzeci!
Komisariat sześćdziesiąty trzeci!


15. WEWNĘTRZNE SPRAWY

Li Peng nakazał rozjechać czołgami
Tysiąc młodych ludzi, co na placu koczowali
Otoczono ich żołdactwem, polityczną policją
Otworzono ogień ostrą amunicją
Widziałeś to w swym domu, pijąc Chevas Regal
Jak ginie tysiąc istnień młodych, tam u pałacu bram
Świat milczy, bo nie ma przejmować się czym
To są tylko wewnętrzne sprawy Chin

W Teheranie na placu zatłuczono kamieniami
Ośmiu młodych ludzi, co muzyki słuchali
Muzyki z Ameryki i alkohol też pili
Niewiele, ale trzeci raz ich służby pochwyciły
A kto trzeci raz pije, na śmierć zasługuje
Od kamieni – nie za dużych, nie za małych, odpowiednich
Świat milczy – nie ma co się przejmować ich ranami
Przed śmiercią to wewnętrzne są sprawy Iranu

Borys Jelcyn rozjechał parlament czołgami
Świat się cieszył, że się znalazł obrońca demokracji
Potem z kolesiami w generalskich mundurach
Rozjechać chciał Czeczenię leżącą w górach
Do boju posłano w waciakach dzieci
Płaczą z tej strony i bomba, bomba leci
Świat milczy – nie będzie retorsji
To przecież są tylko wewnętrzne sprawy Rosji

Saddam Hussajn truje Kurdów w ich wioskach gazami
Cywile, nie cywile – oni winni sobie sami
Że słuchali George Bush, powstanie zaczęli
W języku polityki było, tego nie wiedzieli
Turcy nic nie mówią, sami Kurdów mordują
Poznać po sobie nie dają, ale też to czuję
Świat milczy – patrzy by ten czy ów nie dał znaku
To przecież są wewnętrzne sprawy Turcji i Iraku


16. HEADLINES

(No lyrisc available)


17. SZUR SZUR SZUR (EXTENDED VERSION)

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę
Szur, szur, szur to idą umarli

Transylvanian wampirella
Transylvanian wampirella
Nosferatu wampirella
Nosferatu Transyvalnian
Transylvanian Transylvanian
Transylvanian Transylvanian
Transylvanian Transylvanian
Transylvanian wampirella

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę
Szur, szur, szur to idą umarli

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę
Szur, szur, szur to idą umarli

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Ale ja nie pójdę, ale ja nie pójdę
Szur, szur, szur to idą umarli

Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur to idą umarli
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,
Szur, szur, szur oni przychodzą po mnie,

Transylvanian wampirella
Transylvanian Nosferatu
Nosferatu wampirella
Nosferatu wampirella

Ledras adicionadas por czeski21 - Modificar estas letras